W ostatnich latach co jakiś czas, jak bumerang, w debacie publicznej powraca temat tzw. „bykowego” – czyli podatku od bezdzietności. Choć niektóre środowiska przedstawiają ten pomysł jako sposób na zwiększenie dzietności i ratowanie demografii, w rzeczywistości okazuje się on rozwiązaniem chybionym, niesprawiedliwym i społecznie szkodliwym. Zwłaszcza w dzisiejszych realiach, gdy młode pokolenie Polaków coraz częściej żyje na krawędzi ekonomicznej samodzielności.
Młodych Polaków po prostu nie stać na rodzinę
Żyjemy w czasach, gdy wielu młodych ludzi nie może sobie pozwolić nawet na wynajem małego mieszkania, nie wspominając o zakupie własnego lokum czy samochodu. Wielu z nich nadal mieszka z rodzicami – nie z lenistwa, lecz dlatego, że nie mają innego wyjścia. Rynek pracy i nieruchomości skutecznie blokują ich start w dorosłość, a posiadanie dzieci to dla nich dziś nie wybór, lecz często nierealne marzenie. Mimo to państwo, zamiast rozwiązywać przyczyny zapaści demograficznej, coraz chętniej szuka winnych wśród ofiar systemu.
Bykowe – relikt PRL-u, nie konserwatywne rozwiązanie
Wbrew pozorom, bykowe nie ma nic wspólnego z konserwatyzmem. To czysto fiskalny relikt komunistycznej epoki, który w dzisiejszych warunkach przyjmuje postać represji wobec słabszych, a nie troski o rodzinę. Karanie bezdzietnych młodych Polaków, których zwyczajnie nie stać na dziecko, to droga donikąd. Taki podatek nie zwiększy liczby urodzeń – za to pogłębi biedę, frustrację i społeczne wykluczenie.
Nie jest to ani rozwiązanie narodowe, ani chrześcijańskie, ani sprawiedliwe. To biurokratyczna brutalność, udająca politykę prorodzinną.
„Od ludzi, których nie stać na założenie rodziny – wara!”
Bykowe mogłoby mieć sens w społeczeństwie zamożnym, gdzie większość obywateli dysponuje własnym mieszkaniem, godną pensją i stabilną pracą. Gdybyśmy żyli jak Niemcy, można by rozważać, czy niektórych ludzi zamożnych, którzy z wygody odrzucają rodzinę, nie warto było jakoś dyscyplinować. Ale w Polsce, gdzie samodzielność życiowa to dziś luksus, bykowe byłoby biczem wymierzonym w najbiedniejszych.
Miałoby ono sens tylko wtedy, gdyby dotyczyło tych, którzy mają warunki, ale z egoizmu rezygnują z odpowiedzialności. W przeciwnym razie jest to po prostu kolejny haracz od młodych, których wcześniej ograbiono z szans, a teraz chce się jeszcze dobić podatkiem.
Dlatego trzeba powiedzieć jasno:
„Od ludzi, których nie stać na założenie rodziny – wara!”
Co zamiast?
Polityka narodowa i konserwatywna nie może polegać na represjach wobec własnych obywateli. Jej celem musi być budowanie silnych rodzin poprzez konkretne działania:
– realne wsparcie mieszkaniowe,
– uczciwe ulgi podatkowe dla rodzin,
– publiczne żłobki i przedszkola dostępne bez barier,
– promocja trwałych małżeństw i odpowiedzialnego ojcostwa,
– edukacja wychowująca do życia rodzinnego,
– stabilne zatrudnienie zamiast śmieciówek.
Bo naród nie rodzi się z przymusu – rodzi się z nadziei. Jeśli młody Polak zobaczy, że państwo stoi po jego stronie, że może godnie żyć i założyć rodzinę – zrobi to bez rozkazu. Ale jeśli będzie karany za swoją biedę – to nie jest patriotyzm. To parodia polityki rodzinnej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz